img1808

Sandacze z płytkiej wody

Otwieram kabłąk. Oczami wyobraźni widzę już, jak sześciocentymetrowy wobler, ląduje w upatrzonym kilka sekund temu miejscu, w którym woda wiruje jeszcze, wprawiona w ruch potężną płetwą ogonową atakującego sandacza. To TEN – jeden na milion. Nieliczny z ocalałych – tych, które nie zeszły w dół rzeki podczas niżówki. A teraz go złowię – dla własnej satysfakcji, i zwrócę życie – by okazać respekt.

img1806

Gdzie się podziały…tamte sandacze?

Jeszcze 3 miesiące temu, zaraz po rozpoczęciu sezonu spinningowego, wszystko wyglądało inaczej. Ryb nie było może pod dostatkiem, ale znacznie łatwiej było je „dostać” w miejscach, w których spodziewać się ich powinienem. Sam nie wiem, kto w chwili obecnej jest bardziej zdezorientowany niskim stanem rzeki – wędkarz, który nagle musi zupełnie zmienić podejście i styl łowienia, czy ryby, dla których domowy sufit obniżył się o jakieś 3 metry…

9303_img1572

Na chwilę obecną, odpuściłem sobie obstukiwanie dna na głębokich dołkach. Pukałem, pukałem, i nikt nie otworzył. W domku było pusto. Dopiero przy którejś wyprawie z rzędu oświeciło mnie, że to, co do tej pory uważałem za okonia bądź szczupaka, żerującego na drobnicy tuż przy brzegu, jest sandaczem, który wybrał się ewidentnie na wycieczkę w nieznane. Sytuacja ta nie miała reguły – Zedy podchodziły pod sam brzeg zarówno w największe upały, jak i podczas kilku ostatnich, chłodniejszych dni. Zmusiło mnie to do porzucenia całej, dotychczas zebranej, wiedzy o tej rybie. Po 20 latach, musiałem niczym dziecko, nauczyć się wszystkiego od nowa.

img7505

Powoli i wzdłuż. Tak właśnie lubię.

Z początku nie mogłem zgrać się, z żerującymi pod brzegiem sandaczami. Oddawałem rzuty w nurt, stosując cięższe wahadłówki i klasyczne sandaczowe jigi, w tym również koguty. Pozwalałem przynęcie zejść do dna, by następnie powoli ściągać ją, poprzez spokojne partie wody, pod sam brzeg, zahaczając przy tym, o uskok głębszej rynny. Brań jednak nie było, mimo że nawet ułamek sekundy później, ryba potrafiła uderzyć w gromadzącą się obok brzegu drobnicę.

4041_img7510

Zmieniłem więc zakres wagowy stosowanych przynęt – skupiłem się na płytko schodzących, niewielkich woblerach oraz kilkucentymetrowych, miękkich imitacjach płoci i uklei, montowanych zazwyczaj, na 3-gramowej główce jigowej.

Przestałem też lokować przynętę w nurcie – skupiłem się na podłużnych rzutach wzdłuż linii brzegowej i wolnym prowadzeniu przynęty, zarówno z prądem, jak i pod prąd. Stojąc na początku główki, bądź przybrzeżnej skarpie, widziałem swoją przynętę, prowadzoną na kilkunastocentymetrowej mieliźnie, wzdłuż rynny. Pozwalało mi to co jakiś czas, dać jej „ześlizgnąć” się na głębszą wodę, by po sekundzie znów wrócić, na płytki tor jazdy.

img1458

Gdy po pierwszym tego typu manewrze z toni, tuż za 5-centymetrowym Reno Killerem, wyłonił się wymiarowy sandacz, serce zabiło mi mocniej. Hałas i zamieszanie, jakiego narobił podczas brania sprawiło, że przyciąłem zbyt wcześnie, wyrywając mu przynętę z pyska. Chwilę później – kolejna taka sytuacja i znów ryba przycięta nie w porę. Jednego dnia, straciłem w ten sposób kilka ładnych ryb. Nie mogłem jednak nic na to poradzić – widząc rybę chwytającą moją przynętę, zacinałem jak gdyby z automatu, a moja klasyczna, bardzo sztywna wędka sandaczowa, nie spisywała się po prostu w roli bufora. W zaistniałej sytuacji, postanowiłem więc rozejrzeć się, za nowym kijem sandaczowym.

Sprzęt dla wybrednych.

Mój wybór padł więc, nieprzypadkowo, na wędzisko Dragon Viper Pro Drop Jig, o długości 2,30 metra i ciężarze wyrzutowym 6-25g. Jest to stosunkowo sztywny kij, o miękkiej szczytówce i bardzo szybkiej akcji, który zgodnie z przewidywaniami, świetnie sprawdził się w tej właśnie sytuacji. Poza tym, przyda mi się podczas jesiennych wypraw na zbiorniki zaporowe. W wolnej chwili, na pewno skrobnę również, artykuł na temat tej przyjemnej wędki.

img7659

Na szpulę kołowrotka powędrowała oczywiście, mniej rozciągliwa od żyłki, plecionka o średnicy 0,16mm. Niby zielona, niby już wysłużona, ale jednak, dająca pewniejsze zacięcie. W połączeniu z miękką akcją szczytową, dobrze trzymała ryby, również na dużych dystansach.

Sukces

Dzień pierwszy – zupełnie nowy ja, zupełnie nowy sposób. Tylko woda ta sama, co poprzednim razem, no i pływające w niej sandacze…Przemierzam kolejne metry wzdłuż linii brzegowej, szukając skupisk drobnicy i żerującego przy niej drapieżnika. Po 10 minutach marszu, namierzam pierwszego sandacza. Otwieram kabłąk. Oczami wyobraźni widzę już, jak sześciocentymetrowy wobler, ląduje w upatrzonym kilka sekund temu miejscu, w którym woda wiruje jeszcze, wprawiona w ruch potężną płetwą ogonową atakującego sandacza. To TEN – jeden na milion. Nieliczny z ocalałych – tych, które nie zeszły w dół rzeki podczas niżówki. A teraz go złowię – dla własnej satysfakcji, i zwrócę życie – by okazać respekt.

img1808

Rzut idealny – wprost pod zanurzone w wodzie gałęzie, rosnącej tuż przy brzegu, wierzby. Wobler rusza powoli pod prąd, smużąc sterem po piaszczystym dnie. Wtem, tuż za nim, tworzy się fala i sekundę później, walczę już z ładnym, wymiarowym sandaczem. Przycięty idealnie, za obie kotwice. Nie miał szans na spięcie, choć panicznie walczył do samego końca, wyskakując ponad taflę wody, co rusz bijąc w stronę brzegu, by znaleźć schronienie w pobliskiej trzcinie. Po szybkim zdjęciu, zgodnie z obietnicą (jak zawsze z resztą), wraca do wody. Mój sposób się sprawdza! – powtarzam sobie, zmierzając w stronę kolejnej główki.

img1799

W ciągu trzech kilkugodzinnych wypadów z rzędu, łowię 14 sandaczy w przedziale 30-55cm, plus kilka szczupaków oraz okoni. Wszystkie złapane za dnia. Większość – niewymiarowa, lecz nic w tym dziwnego – duże osobniki, o ile jeszcze nie spłynęły w stronę Bałtyku, kurczowo trzymają się nielicznych, głębszych miejscówek, których namierzenie mogłoby okazać się niewarte zachodu. Grunt, że na tej wędkarskiej pustyni, stworzyłem swoją własną oazę.

img0981

A wpis ten zakończę banalnym, lecz jakże prawdziwym morałem: Warto kombinować i odbiegać od swych nawyków łowienia zwłaszcza, gdy zmusza nas do tego sytuacja – bo dobry wędkarz, to wędkarz elastyczny.