GUNKI IRON TOURNAMENT ROTTERDAM 2016 – RELACJA!
Cóż to były za emocje! 24 godziny łowienia, 50 kilometrów linii brzegowej rzek, doków i oczek wodnych, blisko 400 najlepszych wędkarzy z całej Europy i… ja, reprezentujący Deeper Fishifinder Sonar Internation Team na turnieju Gunki Iron Tournament Rotterdam 2016!
Wszystko zaczęło się od zwykłego przypadku. Z Deeperem pracowałem już od jakiegoś czasu, jednak propozycja z ich strony, abym reprezentował firmę na największych zawodach typu street fishing w Europie, było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Bez chwili zastanowienia jednak zgodziłem się wystartować w międzynarodowej drużynie, w której poza mną znalazł się Nathan Edgell z Anglii oraz Marius Goldi z Norwegii. Choć nazwiska te mogą Wam niewiele mówić, chłopacy są w swych krajach niezwykle rozpoznawalni.
Na kilka tygodni przed zawodami nawiązaliśmy kontakt, ustalając szczegóły, taktykę i tym podobne, choć żaden z nas nie znał zupełnie wody, na której mieliśmy łowić. Podzieliliśmy między siebie obowiązki, zaczęliśmy szukać informacji na temat łowienia w Rotterdamie. Na dwa tygodnie przed zawodami, wszystko było ustalone a mi pozostało czekać niecierpliwie na wyjazd z Polski, który miał nastąpić 21.09.2016…
Po przejechaniu blisko 1000 kilometrów melduję się w hotelu na obrzeżach Rotterdamu. Do zawodów mam jeszcze 2 pełne dni, więc czas ten poświęcam na sprawdzenie wody. Z pomocą Deepera udaje mi się namierzyć kilka potencjalnych miejscówek, na które w czasie zawodów z pewnością warto będzie zawitać. Nie żałując sobie czasu na choć chwilę odpoczynku i zorganizowanie zaległych wakacji, jadę również do Amsterdamu. W piątkowy wieczór, na dzień przed rozpoczęciem zawodów, po raz pierwszy poznaję moich kolegów z drużyny osobiście. Spotykamy się przy pawilonie, który już za kilka godzin stanie się centrum Gunki Iron Tournament. Przy okazji na miejscu, poznaję również chłopaków pracujących dla Deeper Fishfinder, którzy zajmują się tam kwestiami organizacyjnymi (Deeper był głównym sponsorem zawodów GIT Rotterdam 2016). Dzielimy się wrażeniami, opowiadamy sobie nawzajem o namierzonych miejscówkach i ustalamy taktykę na następny dzień. Po 2-godzinnymi spotkaniu pora wracać do hotelu i dobrze się wyspać. Zanim to jednak następuje, spotykam się kolegami z polskiego APS TEAM’u – Piotrem, Łukaszem i Adikiem. Ten ostatni mieszka w Holandii i zna tutejsze wody, więc jego rady mogą okazać się następnego dnia niezwykle istotne. Krótka pogawędka, potem jeszcze dokładne sprawdzenie, czy wszystkie przynęty, wędki i inne niezbędne rzeczy na jutro zostały spakowane i mogę iść spać na kilka krótkich godzin.
Sobota rano, dzień rozpoczęcia Turnieju – na Floatin Pavilon jestem pierwszy i chwilę czekam na moich towarzyszy z Internation Deeper Team. Start zawodów przewidziano na chwilę po 11 a już o 9 na miejscu melduje się ponad 100 wędkarzy. Jest o czym rozmawiać, wiele osób stara się poszukać otuchy przed czekającym je, tak niełatwym wyzwaniem. Rozmowa rozluźnia, pozwala na chwilę oderwać się od rzeczywistości, ale prawda jest taka: zostały 2 godziny, a potem pełna doba zmagań, bólu i (prawdopodobnie dla wielu) porażek.
Nathan i Marius są na miejscu o 9.30. Wszystko jeszcze raz ustalamy, analizujemy też wykresy i odczyty echosondy z poprzednich dni. Po krótkich rozmowach z miejscowymi wiem, że nie będzie łatwo – ryby zachowują się ostatnio niezwykle himerycznie i „dawno nie było z nimi tak słabo”. Przezbrajamy jeszcze raz dla pewności zestawy. Przed zawodami miałem ogromny problem ze znalezieniem wędki uniwersalnej – odpowiedniej do street fishingu, czyli lekkiej, ale również niezwykle mocnej w przypadku holu większego osobnika. Po bardzo długich pertraktacjach z kilkoma firmami, mój wybór padł na wędzisko japońskiej firmy Pontoon21, model Detonada 1,98m 7-21g, które zasponsorował mi europejski dystrybutor marki, firma Anglerszone.eu. Z doborem kołowrotka również nie było lekko – z początku postawiłem na Dragon Nano Lite XC60C, jednak już podczas dnia treningowego zmieniłem wybór, stawiając na kołowrotek Robinson VDE-R Match, który dysponował o wiele większym przełożeniem i lepszą kulturą pracy. Do tego maskująca się w wodzie plecionka 0,14mm w kolorze szarym i mógłbym w zasadzie ruszać. Warto jednak wspomnieć o przynętach.
Na turniej zabrałem 3 duże pudła przynęt, między innymi obrotówek Ball Concept Spinner, woblerów Crack Jack, Cablista i Greedy Guts firmy Pontoon21, ale również wszelkiego rodzaju przynęty miękkie, takie jak niezastąpiona, sandaczowa Awaruna (znów Pontoon21) czy nasączone w atraktorze długie twiestery do drop shota, produkowane przez firmę Megabass. Słowem – wszystko to, co sprawdzało mi się zawsze na polskich wodach, ale czego mogły nie widzieć jeszcze holenderskie ryby. Jedno z pudełek uzupełniały również koguty, które ukręcił dla mnie na specjalną prośbę Albert Woźniak (Okiem Sandacza).
Chwilę po godzinie 11 nastąpiło rozpoczęcie III edycji Gunki Iron Tournament a 400 wędkarzy (130 teamów) dosłownie rozpierzchło się po Rotterdamie. Część, od razu po otwarciu bram, pobiegła na upatrzone wcześniej miejscówki. Inni, w tym również i my, poczekaliśmy cierpliwie i ze spokojem ruszyliśmy na wskazane przez mnie miejsce. Było ono położone tuż przy moście i znajdowały się przy nim pozostałości ogromnych filarów po starych wiadukctach. Usypane wzdłuż brzegu kamienie kazały mi przypuszczać, że jest to miejsce idealne na sandacze i okonie. Po przeszło 30 minutach bezskutecznego obławiania tej niezbyt głębokiej wody w pobliżu filarów (to znaczy 5-6 metrowej, ponieważ średnia głębokość wynosiła powyżej 10 metrów), Nathan oddaje rzut na otwartą przestrzeń i już po chwili walczy z pięknym, ponad półmetrowym sandaczem. Podebranie ryby okazuje się niezwykle trudne, ponieważ stoimy na 5-metrowym klifie, jednak Marius jest na to świetnie przygotowany i sprawnie podbiera rybę długim podbierakiem na teleskopowej rękojesci. Entuzjazm jest niesamowity – w pierwszej godzinie łowimy przecież punktowaną rybę i, co ważniejsze, znaleźliśmy idealne miejsce, którego możemy nie odpuszczać przez naprawdę długi czas. Chwilę później Rotterdam udowadnia nam jednak, dlaczego uważany jest za jedno z trudniejszych łowisk Europy. W ciągu kilkunastu minut poziom wody w głównej rzece spada o blisko 1,5 metra a miejscówka, która wydawała się idealna, staje się nagle półmetrową płycizną pozbawioną ryb, które uciekły z pewnością w głębsze partie głównego koryta. Jesteśmy zmuszeni zmienić miejsce…
Nasz wybór pada na oddalone o kilometr doki, w których mamy nadzieję połowić okonie. To właśnie na ten gatunek nastawiałem się najbardziej dobierając przynęty – między innymi niezwykle łowne obrotówki Ball Concept Spinner firmy Pontoon21. Nad wodą czeka nas jednak niespodzianka, w postaci kilkudziesięciu drużyn zajmujących praktycznie całą linię brzegową. Ruszamy więc dalej w poszukiwaniu innego, z pozoru równie atrakcyjnego miejsca. Tym sposobem natrafiamy na doki położone we wschodniej części miasta. Presja wędkarska jest tam o wiele mniejsza, ale i z rybami nie jest dobrze. Deeper nie pokazuje nam ani jednej miejscówki godnej uwagi, więc po straceniu drugiej godziny postanawiamy odsapnąć chwilę i obmyśleć nową strategię działania. W międzyczasie dołączają do nas chłopacy z Deeper France. Złowili oni jak do tej pory kilka ryb, które niestety nie były punktowane ze względu na rozmiar. Luźna pogawędka, troszkę cienia i już zaczynamy myśleć trzeźwo. Ruszamy spowrotem na główną rzekę, z zamiarem łowienia „na ciężko”, w rejonie głównego koryta. Rotterdam znów jednak postanawia pokrzyżować nam plany…
Gdy docieramy nad główną rzekę, wita nas metrowa fala i wiatr wiejący z prędkością do 40km/h w porywach. Ciężkie warunki uniemożliwiają obławianie strefy przydennej, ponieważ przynęty po kilku chwilach zostają zniesione kilkadziesiąt metrów w bok wraz z falą. Uniemożliwia to ich atrakcyjne prowadzenie a tym samym sprawia, że ryby nie są zainteresowane ich pobieraniem z opadu. W międzyczasie śledzimy na bieżąco wyniki w mobilnej aplikacji turniejowej – po 7 godzinach plasujemy się w okolicach 40 miejsca jednak drużyny, które wybrały się na oddalone od centrum partie wody, wyraźnie punktują nadrabiając straty. Niestety, ze względu na konieczność meldowania się w checkpointach co 6 godzin, nie mamy już czasu udać się w tamte rejony przez planowanym na godzinę 23. obowiązkowym spotkaniem w głównym Pavilonie. Męczymy się więc, biczując wodę na głównej rzece aż do mementu, gdy zrezygnowani postanawiamy zrobić sobie przerwę na obiad/kolację. Wracając w stronę Pavilonu, w dokach natrafiamy na duże skupiska drobnicy. Dzięki mocnym latarkom dotrzegamy krążące pod nimi okonie z przedziału 40-50cm, jednak nie są one zainteresowane naszymi przynętami, jakby czekając dopiero na „porę żerowania”.
W Pavilonie uzupełniamy energię, rozmawiamy z innymi wędkarzami na temat taktyki, próbując zebrać tyle informacji, ile tylko zdołamy. Zaskoczeni obecnością kilkunastu szczupaków na tabeli wyników, staramy się dowiedzieć gdzie szukać zębatych bestii i już po pewnym czasie udaje nam się dowiedzieć, że czeka nas daleka wyprawa na północ. Chwilę później zostajemy połączeni w pary z innymi teamami, w celach związanych z bezpiecznych poruszaniem się po mieście w nocy. Pomimo tego, że przypada nam drużyna pochodząca z Rotterdamu, do rana nie udaje nam się złowić żadnej ryby a wskazane przez nich miejsca okazują się wędkarską pustynią. Jesteśmy zrezygnowani. Na zegarkach zbliża się godzina 5.30, co oznacza pożegnanie z teamem holenderskim i możliwość samodzielnego podejmowania decyzji w kwestii wybranego łowiska. Decydujemy się postawić wszystko na jedną kartę, podejmując 4 kilometrowy marsz na obrzeża miasta, by spróbować złowić szczupaki na płytkim starorzeczu.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale taki marsz po całym dniu chodzenia i stania, z dość ciężkim bagażem, potrafi naprawdę zmęczyć. Dlatego nad wodę docieramy dopiero po ponad godzinie, gdy słońce zaczyna powolutku wychylać się zza hotyzontu. W półmroku, nieznając zupełnie wody, biczujemy kanał w poprzek, co rusz wpadając w zaczepy i zgarniając z wierzchu mnóstwo rzęsy. Postanawiamy poczekać, aż zrobi się nieco jaśniej…
Niecałą godzinę później, gdy pierwsze promienie słońca zaczynają padać na starorzecze, naszym oczom ukazuje się najlepsza szczupakowa woda, jaką kiedykolwiek widziałem. Płyciutka, porośnięta grążelami w około 80%, dodatkowo pokryta rzęsą i pełna niewielkiego narybku. Miejsce idealne, niczym z podręcznika młodego wędkarza. Przez chwilę obławiamy niewielkie pasmo trzcin – Nathan z użyciem dużych softbaitów, a ja z Mariusem z pomocą mniejszych przynęt, takich jak obrotówki i woblery od Pontoon21. Po chwili Nathan ma branie, ale niewielki szczupak spina się z kotwicy, podhaczony jedynie za fragment wargi. Jest dobrze – pierwsze rzuty i już mamy kontakt z rybami! O czymś takim na głównej rzecze nie mogliśmy nawet śnić!
Moją uwagę przykuwa znajdujący się nieopodal mostek. Zarówno przez nim, jak i za nim, znajdują się stare, drewniane filary, tworzące idealna kryjówkę dla drapieżnika. Ruszam więc w to miejsce, uzbrojony w tęczową obrotówkę Ball Concept Spinner w rozmiarze 3.0. Pierwsze rzuty pomiędzy filary nie dają jednak rezultatu, ale po zbliżeniu się do mostka i przejściu na drugą stronę zauważam niewielką, odosobnioną wysepkę grążeli na samym środku rzeczki. Pierwszy rzut – zwijam linkę powolutku, każdorazowo, co kilka przekręceń korbki, pozwalając obrotówce opaść lekko w stronę dna. Nie patrzę na przynętę, ponieważ jest płytko, woda jest przejrzysta i każde zauważenie startującej ryby mogłoby spowodować zbyt wczesne zacięcie. W pewnym momencie na kiju czuję opór znany mi dobrze z dzisiejszego dnia – zaczep. Zrezygnowany, siłowo i jednostajnym ruchem przeciągam wędzisko gdy nagle, szczytówka zaczyna ostro pracować a sama wędka o mały włos nie wypada mi z ręki. Obracał głowę i dostrzegam szczupaka, na oko nieco ponad 90cm, walczącego tuż pod powierzchnią. Rozglądam się za kolegami z drużyny, jednak ci są naprawdę daleko ode mnie. Krzyczę więc do nich, że będziemy potrzebować podbieraka.
Marius reaguje bardzo szybko i już chwilę później biegnie w moją stronę trzymając go w dłoni. W tym samym czasie, szczupak szaleje na moim kiju, robiąc gwałtowne zwroty, zgarniając po drodze kolejne łodygi grążeli i wykonując dwie świece. Niestety, druga okazuje się ostatnią – silne potrząsanie pyskiem pozwala mu uwolnić się z kotwicy. Stoję jeszcze przez chwilę zrezygnowany wiedząc, że właśnie straciłem rybę, która dałaby nam wysoką pozycję. Moją pierwszą rybę tego dnia i tych zawodów i to jeszcze tak ładny okaz… Tutejsze szczupaki z pewnością znają się na rzeczy a ten, na pewno był już wiele razy na kiju. Doświadczenie wędkarza kontra spryt i doświadczenie ryby. Wynik 0:1. Przypon po tym holu wygląda jak spirala – szczupak nie tylko zmasakrował go wchodząc w grążele, ale również wykonując młynki i świece. Postanawiam więc naturalnie wymienić go na nowy, by nie ryzykować stracenia kolejnej ryby.
Torba z całym moim sprzętem została po drugiej stronie mostka, więc podchodzę powoli w jej stronę, analizując raz jeszcze całą sytuację. Mam na sobie okulary polaryzacyjne od Wiley X – chyba najlepsze, jakie znam. Dzięki nim, kątem oka dostrzegam ruch na wypłyceniu tuż pod mostem i natychmiast zakradam się w to miejsce licząc, że to moja 90-tka kręci się w amoku po okolicy. Niestety jednak, a może i na szczęście, moim oczom ukazuje się o wiele mniejszy, ale z pewnością punktowany szczupak, stojący na płyciźnie tuż przy brzegu. Nie czekając chwili, podaję mu przynętę pod sam pysk jednak ten płoszy się i rusza w dół rzeczki. Ostatnia szansa! Ekspresowo zwijam linkę i wykonuję rzut w kierunku, w którym szczupak się oddalał. Zamykam oczy i zaczynam szybko zwijać linkę… Siedzi!!
Pomimo stosunkowo niewielkich rozmiarów, ryba walczy dzielnie i również, jak poprzedni, wykazuje się sprytem uciekając w grążele. Niemniej, obrotówka od Pontoon21 siedzi głęboko w jej gardle i szanse na pozbycie się jej są znikome. Po chwili 65-centymetrowy szczupak jest już na brzegu, a my świętujemy przeskoczenie w rankingu o jakieś 30 pozycji! Szybkie mierzenie, zdjęcie i ryba wraca bezpiecznie do wody. Chwilę później pojawia się jednak problem, gdy na nasze stanowisko podjeżdża jeden z sędziów turnieju.
Po krótkiej debacie okazuje się, że nie wolno nam łowić po stronie nadbrzeżnej plastkikowych rur, idących wzdłuż rzeki. Wydaje nam się to z lekka paranoją, jednak przystajemy na prośbę sędziego i zaczynamy łowić, stojąc około 4 metry od brzegu, co okazuje się niezwykle trudne. Ruszamy w poszukiwaniu nowego miejsca licząc na to, że warunki do łowienia będą tam bardziej komfortowe. Po drodze jednak napotykamy kolejną grupę sędziowską, która po dość konkretnej serii pytań z naszej strony wyjaśnia, że łowić możemy, lecz nie wolno nam wchodzić na plastikowe rury. Z goła to inna informacja od tej, którą usłyszeliśmy od pierwszego sędziego, który przy okazji groził nam nawet dyskwalifikacją. Kilka telefonów do organizatora i już wiemy – wolno nam przejść pod i nad rurami, możemy nad nimi przeskoczyć albo nawet przefrunąć, bylebyśmy ich nie dotknęli… W tym miejscu organizator niestety troszkę nie upilnował sytuacji, ale grunt, że kolejne ciekawe miejsce czeka, by zostać obłowionym. Niestety, pozostajemy bez kontaktu z rybą przez następną godzinę a chwilę później, musimy ruszyć w ponadgodzinny marsz do pawilonu, na ceremonię zakończenia zawodów. To by było na tyle – 21 godzin łowienia z świetnych wodach i tylko dwie ryby…
Nastroje wracają nam jednak dość szybko gdy okazuje się, że prawie połowa drużyn skończyła zawody bez kontaktu z rybą, a nasz wynik pozwala nam wskoczyć na 53 miejsce w klasyfikacji (przy ponad 130 drużynach!). Czekając na ceremonię, rozmawiam z innymi wędkarzami, w tym z zaprzyjaźnionym Polakiem – Piotrem Guzą z APS Team, który razem z Adrianem Pronem i Łukaszem Witkiem dzielnie walczyli o najwyższą lokatę, zdobywając finalnie 5 miejsce. Niestety, w ich przypadku największym problemem nie była nieznajomość miejsca czy wybór złych odcinków. Chłopacy zostali po prostu skrzywdzeni przez organizatorów, gdy na nieco ponad godzinę przed końcem, nasłano na nich dwójkę sędziów jako obstawę do końca zawodów dla czołowej piątki w rankingu. Sędziowie jednak chyba nie zrozumieli, że mają być dla chłopaków obstawą i pilnować, by nikt im nie przeszkadzał w walce o podium i zamiast tego, zaczęli przyczepiać się do nich i płoszyć im ryby. Sytuacja co najmniej porąbana zwłaszcza, że do przeskoczenia z piątego na drugie miejsce, brakowało im tylko jednej punktowanej ryby. Finalnie, chłopacy skończyli na 5 miejscu, co i tak jest ogromnym sukcesem i należą im się gromkie brawa!
Polski akcent znalazł się jednak również na podium – Gunki Iron Tournament wygrała drużyna Gunki Poland, która złowiła aż 17… boleni. Tak, zgadza się, ani jednej ryby innego gatunku. Jak się później okazało, od samego początku zawodów, drużyna Gunki Polska okupowała jedno miejsce – niewielki klif przy moście, który był główną kryjówką boleni. Przepisy nie pozwalały innym zawodnikom zbliżyć się na mniej niż 20 metrów co oznaczało, że miejsce mieli praktycznie cały czas tylko i wyłącznie dla siebie. Cóż, wygrana to wygrana, choć jej styl pozostawiał wiele do życzenia. W mojej osobistej opinii zabiło to ducha jakiejkolwiek rywalizacji. Być może w przyszłym roku organizator zastanowi się nad stworzeniem sektorów lub limitów punktowanych ryb z danego gatunku tak, jak ma to miejsce na WPC. W każdym razie, na ceremonii wręczenia nagród zostało maksymalnie około 25-30 teamów, reszta zdegustowana pojechała do domów.
Gdybym miał podsumować cały Turniej i mój wyjazd, powiedziałbym, że było to dla mnie niesamowite doświadczenie. W tym miejscu dziękuje firmie Deeper za możliwość brania w nim udziału i okazję do poznania europejskiej elity wędkarskiej. Dziękuję również moim sponsorom, który wierzą we mnie od paru dobrych lat i przekazali mi wszelki niezbędny sprzęt na te zawody: firmie Anglersone.eu – europejskiemu dystrybutorowi sprzętu japońskich marek takich jak Pontoon21, Megabass czy DUO, oraz firmie Wiley X Poland – za naprawdę komfortowe łowienie w każdych warunkach, dzięki ich najwyższej klasy okularom polaryzacyjnym. W przyszłym roku na pewno pojawię się na tych zawodach po raz kolejny i obiecuję, że zrobię wszystko, by wskoczyć przynajmniej do pierwszej 10-tki!
Ps. Kolejny polski akcent na Gunki Iron Tournament, czyli nasz teamowy kolega Cezary i jego 48-centymetrowy okoń na bilboardzie Deeper Fishfinder tuż przed wejściem do głównego pawilonu 😉
Pozdrawiam, Paweł